profilki

poniedziałek, 20 lipca 2020

21 lipca nad ranem partyzanci wyzwalają Bychawę.

20-21 lipca nastąpiło starcie zbrojne lotnego oddziału „Nerwy” i oddziału AK z placowki Bychawa pod dowództwem Jana Jacuniaka ps. „Młot” z oddziałem niemieckim, zakończone rankiem 21 lipca przejęciem władzy w Bychawie.


W tym dniu zerwano tablicę zasłaniającą godło państwowe na froncie budynku szkoły powszechnej (obecnie Zespołu Szkół im. Ks. A.Kwiatkowskiego). 


Przez te kilka dni znów mieliśmy niepodległą Polskę.
Tylko kilka dni, bo 25 lipca weszli Sowieci.

Źródło:
Dzieje Bychawy -  pod redakcją Ryszarda Szczygła, BTR, 1994;
https://oddzialpartyzanckinerwa.blogspot.com.

poniedziałek, 6 lipca 2020

Partyzanci "Spartanina" zajmują Bychawę.

Fragment wspomnień Konstantego Roztworowskiego ps."Dziryt", żołnierza oddziału partyzanckiego Tadeusza Sowy "Spartanina", pochodzący z książki "Zmierzch Gałęzowa".

"Zajmujemy Bychawę. Spotkanie z Tyrolczykiem.

Przez kilka dni kwaterowaliśmy na północno-wschodniej stronie powiatu Lublin, w okolicach Piask Luterskich. Wykonywaliśmy tam jakieś działania dywersyjne, szczegółów już niestety nie pamiętam, po czym przeszliśmy na tereny bardziej nam znane. Nocowaliśmy w jakiejś małej wiosce w pobliżu Osmolic, niedaleko szosy łączącej Niedrzwicę z Bychawą, Po południu następnego dnia Tadek oświadczył nam, że dzisiaj w biały dzień zajmujemy Bychawę. Po jej zajęciu mamy spalić wszystkie dokumenty w gminie i Arbeitsamcie.
O godzinie czternastej wyruszamy. Wkrótce wyjeżdżamy na szosę. Wydaję rozkazy moim zwiadowcom. Bychawę zajmujemy możliwie jak najszybciej. „Samson” z pięcioma konnymi uda się aż na rogatkę prowadzącą do Skawinka i Krzczonowa. „Kędziorek” też z pięcioma ubezpiecza drogę do Gałezowa, Jeszcze pięciu konnych z „Sygnetem” stanie po północnej stronie cmentarza, ubezpieczając nas od Lublina. Ja zostanę koło gminy, przy drodze prowadzącej do Gałęzowa, i będę czekał na siły „główne”.

Wkrótce na górce widzimy białe mury kościoła parafialnego. Mijamy most na rzece. Wydaję rozkaz : galopem marsz. Ściągamy krótko cugle. Z naładowanymi i odbezpieczonymi pistoletami w garści zwiad rusza cwałem. Słychać tętent i charakterystyczne odgłosy trzaskania końskich kopyt po miejskim bruku. Leżąc na końskim grzbiecie w wyciągniętym galopie, kątem oka widzę przechodzącego Fania, który mnie spostrzega i macha przyjaźnie ręką. Mija mnie, pędząc jak wicher sześciu jeźdźców „Samsona”, sześciu „Kędziorka”i sześciu „Sygneta”. Jadą oni, jak było umówione, zamykać drogi wjazdowe do Bychawy. Pozostaję z „konnymi” i z Korą za węgłem dużego domu, koło placu przy gminie. Za chwilę nadjeżdża nasza piechota. Widać ich jak na dłoni – z przodu konno Tadek i ”Pelikan”, z tyłu cały wąż sań. Szybko otaczamy gminę. Wywalamy wszelkie dokumenty związane z ewidencją, ruchem ludności, podatkami itd. Układamy z tego dużą kupę, wysokości 4 m na placu przed gminą i to wszystko podpalamy. Część żołnierzy udaje się do Arbeitsamtu. Palą tam wszystko, nawet urządzenia biurowe, co już jest „lekką” przesadą.
Zajęcie miasta odbyło się bez strat. Policja granatowa i sześciu żandarmów czmychnęło jak szczury do bunkra położonego w pobliżu posterunku policji. Jak nam później mówiono, nie wychylali oni stamtąd nosa aż do południa następnego dnia. W pobliżu bunkra Tadek ustawił trzech chłopców z ciężkim karabinem maszynowym. Byli oni dobrze ukryci w piwnicy przeciwległego domu i od czasu do czasu posyłali małą seryjkę w stronę żandarmów, mierząc w otwory strzelnicze bunkra. Niemcy i policjanci nie odpowiadali na zaczepki i siedzieli cicho jak trusie.
Wszystko odbywa się zgodnie z planem. Nie wycofujemy jednak posterunków z obrzeża miasta. Stawiamy jeszcze dodatkowy na drodze, skąd przybyliśmy. Muszę jeszcze nadmienić, że zadaniem wszystkich patroli , stojących wokół miasta, jest przede wszystkim zniszczenie istniejących połączeń telefonicznych – co moi zwiadowcy wykonywali zawsze szybko i dokładnie.
No i sprawdza się znane staropolskie przysłowie, że „licho nie śpi”. W pewnym momencie słychać kilka szybko po sobie następujących strzałów pistoletowych. Lecę z odbezpieczonym wisem, z chłopcami i Tadkiem na miejsce strzelaniny. Żołnierze po drodze nerwowo ładują karabiny. Wpadamy na główną ulicę i widzimy jakiegoś cywila niedużego wzrostu w pumpach i tyrolskim kapeluszu z piórkiem. Jest on trzymany przez kaprala „Organa” za kołnierz jak niegrzeczny psiak.
Drugi żołnierz leje go prosto w mordę. Tyrolczyk mocno krwawi, widać „pogubione” zęby na chodniku. Tadek podchodzi i zarządza koniec zabawy.
Dowiedzieliśmy się, że mamy przed sobą przedstawiciela niemieckiego Amtu z Lublina o nazwie „Owoce i Warzywa”. Przyjechał rano na kontrolę Bychawskiej filii. Na obiad wstąpił do restauracji pana Fajki. Widać, że za kołnierz nie wylewał. Będąc już pod gazem, spostrzegł partyzantów i ratował się ucieczką, strzelając kilka razy Panu Bogu w okno ze swego kieszonkowego pistoletu damskiego, kaliber 5 mm. Zwabił przez to kilku naszych żołnierzy oraz kaprala „Organa” i właśnie teraz go uciszano. Sprawdziliśmy dla porządku jeszcze raz jego dokumenty i Tadek postanowił go zwolnić. Nie w smak to żołnierzom. Przed jego odjazdem zabrali go jednak między siebie i podrzucali mocno do góry, tak jakby chcieli go za coś uczcić, ale tak nie było. Podrzucili go owszem wysoko i dwa razy puścili prosto na kamienie. Interweniowałem i dopilnowałem potłuczonego i pobitego, aby wyniósł się stąd jak najprędzej. Miał jeszcze tyle sił, aby zapuścić motor w swoim rozklekotanym wozie. Odprowadzał go kapral „Organ”, aby uniknąć nieporozumień z wartownikami stojącymi na drodze wylotowej.
Zbliżał się wieczór. Zostaliśmy zaproszeni na kolację do Władka Górniaka. Jak pisałem o nim poprzednio, początkowo poszedł on na współpracę z okupantem, ale teraz gorliwie chciał się zrehabilitować. Był nam potrzebny chwilowo, i dlatego go nie likwidowaliśmy. W czasie kolacji Tadek kazał połączyć się z posterunkiem żandarmerii w Niedrzwicy. W rozmowie z komendantem tamtejszego posterunku żandarmerii zaprosił go do Bychawy na spotkanie. Nic z tego nie wyszło – żandarmi mieli wielkiego pietra. Po kolacji u Górniaka odskoczyliśmy około 30 km na południe, gdzie zatrzymaliśmy się w jakiejś dużej wsi na skraju Lasów Janowskich. Kwaterowaliśmy tam kilka dni, po czym znów przenieśliśmy się w okolice Bychawy."


Zdjęcie: Partyzanci z oddziału "Spartanina",
źródło zdjęcia: https://oddzialpartyzanckinerwa.blogspot.com/2009/11/gleria-2.html.